Skocz do głównej treści strony
Prowincja

Kołobrzeg: Msza św. żałobna w intencji o. Mirosława Karczewskiego

Utworzono: 12-12-2010

W sobotę 11 grudnia 2010 r. w naszym kościele Podwyższenia Krzyża Świętego w Kołobrzegu odprawiona została Eucharystia w intencji zamordowanego w Ekwadorze 6 grudnia franciszkanina, o. Mirosława Karczewskiego. W liturgii uczestniczyła przede wszystkim najbliższa rodzina misjonarza oraz współbracia. Pogrzeb o. Mirka odbył się kilka dni wcześniej, 9 grudnia, w Santo Domingo (Ekwador) – przeczytaj relację.

Na Mszy św. w Kołobrzegu, oprócz rodzeństwa i krewnych zamordowanego franciszkanina zebrało się około 40 kapłanów. Liturgii przewodniczył ks. bp Paweł Cieślik, zaś homilię wygłosił Minister Prowincjalny o. Adam Kalinowski (treść homilii poniżej). Z prowincji krakowskiej przybył wikariusz o. Paweł Dybka, Komisję Episkopatu Polski do spraw Misji reprezentował ks. Janusz Paciorek, delegat Księdza Biskupa Skworca (przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski ds. Misji).

W Eucharystii uczestniczyło także duchowieństwo diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, zaś dekanat kołobrzeski reprezentował ks. Dziekan Ryszard Andruszko, a wraz z nim księża proboszczowie.

Na zakończenie liturgii Minister Prowincjalny odczytał list Ministra Generalnego o. Marco Tasca, napisany specjalnie na tę okazję, następnie ks. Janusz Paciorek odczytał list ks. bpa Skworca i zapewnił o modlitwie w Centrum Formacji Misyjnej. Głos zabrał także wikariusz prowincji krakowskiej, o. Paweł Dybka, który wspomniał innych polskich męczenników, o. Michała Tomaszka i o. Zbigniewa Strzałkowskiego, którzy zostali zamordowani w Peru. Na koniec odmówione zostały modlitwy z rytuału pogrzebowego, którym przewodniczył Minister Prowincjalny.

Msza św. Zgromadziła wielu wiernych, którzy w ten sposób chcieli pożegnać zamordowanego zakonnika. Choć w kościele nie było trumny z jego ciałem, przed ołtarzem ustawiony został duży portret ukazujący pogodną twarz o. Mirosława. Tak też zostanie zapamiętany – jako człowiek pogodny, uśmiechnięty, pełen pokoju, misjonarz, który całkiem poświęcił się tym, do których został posłany. Aż do oddania życia.

Zdjęcia: Michał Świderski, Kołobrzeski Serwis Informacyjny www.e-kg.pl

O. Mirosław na FranciszkanieTV

Więcej o śmierci o. Mirosława

Pogrzeb o. Mirka w Santo Domingo


Homilia Ministra Prowincjalnego o. Adama Kalinowskiego

Msza święta żałobna za śp. Ojca Mirosława Karczewskiego

1 Tes 4, 13 – 14.17b – 18. Ps 25. Mt 25, 31 – 46

Jak złodziej w nocy – wśród ciszy, snu, nagle i niespodziewanie – dotarła do nas wiadomość o śmierci Ojca Mirka. W nocy z 6 na 7 grudnia, około 2. 30 polskiego czasu. Współbracia, którzy dzwonili z Ekwadoru nie wiedzieli dużo więcej od nas. Dostali wiadomość od wiernych z Santo Domingo – Fray Mirek został zabity. Przez kogo, w jaki sposób? Nie było wiadomo. Pierwszy fax, który przyszedł do Gdańska z Tulcan, od Ojca Maurycego, delegata prowincjała na Ekwador, mówił, że Mirek został zastrzelony, to okazało się nieprawdą.

Jak złodziej w nocy – tak przyszła śmierć do Ojca Mirosława. Nie wiemy dotąd kto był jej heroldem, kto sprowadził ją na Mirka. Nie wiemy czy sam wpuścił swoich katów do domu, czy też włamali się skrycie w godzinach sjesty do klasztoru. Nie wiemy czy ich znał i czy wiedział po co tak naprawdę przychodzą. To, co wiemy przeraża nas. W dniu 6 grudnia, w którym dzieci na całym świecie otrzymują prezenty od Świętego Mikołaja, nasz kochany Współbrat, Wasz – Kochana Rodzino – Brat, Wujek, Krewny, został napadnięty i po długich chwilach walki brutalnie zamordowany, śmiertelnie poraniony z pomocą noża. Nie mógł już więc odprawić w kościele z wiernymi kolejnego dnia Nowenny przez Niepokalaną.

Jak złodziej w nocy – tak przyszła na Mirka ostatnia godzina jego życia, które rozpoczęło się w Polsce, niedaleko stąd, 45 lat temu. Ostatnia godzina jego posługi w Ekwadorze, w misji, którą zakładał wspólnie ze współbraćmi przed piętnastu laty. Mnóstwo pytań i niepewności jest w nas i rodzi się wciąż. I tak z pewnością będzie. Czy otrzymamy odpowiedzi na pytanie dlaczego zginął i dlaczego w taki sposób? Chcielibyśmy się dowiedzieć tego, lecz czy to będzie możliwe? Nie wiadomo. Policja i władze ekwadorskie zajmują się sprawą. Nuncjusz, biskup, polski konsul honorowy w Ekwadorze czuwają. Czy to wystarczy? Wiele odpowiedzi na nasze pytania ojciec Mirek zabrał ze sobą. Od Niego nie dowiemy się już niczego.

Jedno jest pewne. Śmierć jaką zginął była okrutna, gwałtowna, bolesna. Dla takiej śmierci nie ma wyjaśnienia. Ona była nieludzka. Najwięksi zbrodniarze skazani przez sądy nie są karani taką śmiercią. A co dopiero niewinny człowiek. Zakonnik, kapłan, misjonarz, który swoje życie oddał dla drugich. Który chciał innym głosić Chrystusa, Jego Ewangelię, Jego Miłość, Jego przebaczenie, Jego dobroć. Który opuścił swoich najbliższych i swoją ojczyznę, aby pomagać innym, aby budować Kościół lokalny na ekwadorskiej ziemi, aby organizować pomoc ubogim, katechizować dzieci i młodzież, być narzędziem pokoju, pocieszać, umacniać, budzić nadzieję na lepsze jutro.

Ktoś postanowił, że ten człowiek musi umrzeć. Czy była to zaplanowana i przemyślana akcja, czy tylko gwałtowna reakcja na coś – również nie wiemy. Zły człowiek, źli ludzie dopuścili się zbrodni na drugim człowieku. Na człowieku, który – tak go znałem osobiście – tak znaliśmy go prawie wszyscy – był otwarty na każdego, uśmiechnięty, radosny, spontaniczny, chętny do pomocy. Mogę powiedzieć, że gdy mógł coś dobrego zrobić, to nigdy nie odmawiał.

Biskup Santo Domingo Wilson Moncayo podczas pogrzebu w miniony czwartek pytał zgromadzonych wiernych: Kainie, gdzie jest brat Twój Abel? Pytał słowami Boga, z Księgi Rodzaju. Bo przecież każdy z nas powinien czuć się odpowiedzialny za swojego brata, za drugiego człowieka. Ale tak nie jest. Nie jest tak w Ekwadorze i nie jest tak u nas. Losy drugiego człowieka są nam często obojętne. Zwłaszcza jeśli jest to ktoś obcy. Lecz, kochani, Mirkowi ludzie nie byli obcy. On był otwarty na nieznajomych, na przygodnie spotkanych, na parafian, których nie zawsze znał osobiście, na przychodzących do naszych wspólnot. Czy to już wtedy w Seminarium w Łodzi – Łagiewnikach, gdy pracował z głuchoniemymi, czy w Gdyni, czy też w różnych miejscach Ekwadoru. Dla niego człowiek, z którym stawał twarzą w twarz, nie był już obcy. On był dla niego bliźnim, bratem, Bożym stworzeniem.

Powiemy może. I co to mu dało? Gdyby był bardziej nieufny i nie taki otwarty, to może by żył? Jezus powiedział kiedyś do swoich uczniów słowa, które ich zaszokowały. „Jeśli ktoś chce zachować swoje życie, straci je. A jeśli ktoś straci swoje życie z mego powodu. Ten je zachowa na życie wieczne”. Mirek tracił swoje życie z powodu Chrystusa i dla Chrystusa. I to codziennie. On stojąc przed Tronem Bożym – zgodnie z opisem usłyszanej przed chwilą Ewangelii – nie będzie miał problemów z tym, aby dostać się na prawą stronę Króla, na stronę owiec, a nie kozłów. Bo głodnym dawał jeść, spragnionym pić, podróżującym i bezdomnym udzielał schronienia, rozdawał odzież, tym którzy jej nie mieli, odwiedzał chorych, namaszczał ich, przynosił im Ciało Chrystusa. Umarłych grzebał, a płaczących pocieszał i płakał wraz z nimi. Nie obce były dla niego odwiedziny w więzieniu i spotkania z uwięzionymi. Jego codzienna zakonna, kapłańska i misyjna posługa była traceniem życia dla Chrystusa, dla dobra Kościoła, po to, aby Ewangelia, aby Słowo Boże rozszerzało się i rosło. Aby w ludziach dojrzewało Królestwo Boże.

Sceptycy powiedzą znowu: I na co mu to przyszło? Czy coś zmienił? Ludzie z parafii Ojca Mirka w Santo Domingo, a także ci, którym służył w Shushufindi i w Tulcan mówili, także do mnie podczas wizytacji, że Ojciec Mirek daje im nadzieję, że jest z nimi i dla nich, że czują, że ich kocha, że im służy. Wiedzieli, że jest wymagający, że potrafi postawić na swoim, że walczy w słusznej sprawie, że nie boi się tych, którzy mają inne zdanie, że ma swoją wizję, którą chce zrealizować. Lecz większość czuła jego dobre intencje i widziała dobre owoce jego pracy.

Dlaczego Pan Bóg dopuszcza coś takiego, taki mord? Dopuszcza zło na świecie? Od chwili grzechu, o którym czytamy w Księdze Rodzaju, gdy Adam zjadł owoc z drzewa, z którego nie miał jeść, człowiek zaczął próbować być szczęśliwym w oderwaniu od swego Stwórcy. I wszędzie tam gdzie  kontynuowany jest proces budowania szczęścia tu na ziemi bez Boga dochodziło, dochodzi i będzie dochodzić do tragedii, do nienawiści, do zbrodni, do zabójstw, do wojen, do terroru, do gwałtów. Szatan zbiera żniwo tam gdzie zło rozwija się w walce z Bogiem i Jego Królestwem.

Papież Benedykt XVI w swoim wywiadzie udzielonym niemieckiemu dziennikarzowi i niedawno opublikowanym w książce pt. „Światłość świata”, powołuje się na doświadczenie biskupów Ameryki Południowej przybywających do Rzymu z wizytą ad limina. Mówi, że w krajach, przez które przebiega szlak narkotyków, uprawy, produkcji i handlu, biskupi mają wrażenie jak gdyby ogromna, straszna bestia położyła swoją łapę na wszystko, niszcząc godność człowieka, niszcząc dzieci, młodzież, rodziny, deprawując i zagrażając przyszłości.

Taki stan rzeczy, o którym mówi Papież, że my – porządni chrześcijanie – niewiele o nim wiemy, lub nie chcemy wiedzieć, jest przyczyną powszechnego zła w świecie.

Ekwador, razem z wieloma innymi krajami Ameryki Południowej, jest niestety w centrum tego zagrożenia, tej potwornej zarazy i choroby zabijącej życie.

Misjonarze robią wszystko, aby siać dobre ziarno, aby budować nowe struktury, przekazywać Dobrą Nowinę o Zbawieniu. W Santo Domingo prowadzone jest przez naszych misjonarzy dzieło „Radość Życia” – dla dzieci i rodzin. Lecz to nie wystarcza.

Mówiło się zawsze w Kościele, że krew wyznawców Chrystusa jest zaczynem wzrostu Królestwa Bożego. Niewinna krew krzyczy do Boga, jak krew Abla zabitego przez swojego brata, Kaina. Jak Krew Jezusa, Baranka zabitego na Krzyżu.

Krew zamordowanego Ojca Mirosława Karczewskiego krzyczy, w Ekwadorze i w Polsce. Domaga się od nas – nie zemsty – lecz jeszcze większego świadectwa miłości. Jeszcze większego zaangażowania dla dobra człowieka, dla jego zbawienia. I do tego jesteśmy powołani my wszyscy, bez wyjątku. Bo misjonarzem – czyli świadkiem miłości Boga do człowieka – może być każdy chrześcijanin, bez względu na miejsce, w którym żyje.

Chrystus, który umarł jako niewinny człowiek i Boży Syn, przelał swoją krew na Krzyżu, cierpiał mękę i ból, objął w Godzinie swej Paschy swoją Śmiercią wszystkich, którzy umierają w Nim, wszystkich, którzy dla Niego żyją, wszystkich, którzy w Niego wierzą. W śmierć krzyżową, męczeńską Chrystusa jest wpisana również krwawa śmierć naszego Brata, misjonarza z Ekwadoru.

Czy to co mówię wystarczy, aby pocieszyć tych, którzy dzisiaj płaczą i cierpią, bo odszedł, ktoś kogo kochali? Czy słowa w ogóle mogą pocieszyć?

Kochane Rodzeństwo Mirka, kochane Siostry, kochany Bracie? Czy ktoś jest w stanie  Was i Wasze dzieci pocieszyć? Dla Was to pogrzeb – i to szczególny, dziwny, podwójnie bolesny, bo bez trumny z ciałem waszego brata. To już piąte z rodzeństwa, które odchodzi. A mama urodziła jedenaścioro dzieci. Mały Kaziu, Czesław, Tadeusz i Marianna odeszli wcześniej. I Rodziców już nie ma. Sześcioro Was jeszcze zostaje. (Józia, Krystyna, Teresa, Grażyna, Cecylia, Stanisław). Kochani! Cóż mogę Wam jeszcze powiedzieć? Wiecie sami kim był Mirek i jak dobrym był człowiekiem. Teraz go nie ma i nigdy już tu z nami nie będzie. Mogę jedynie i chcę Wam powtórzyć te słowa, które pisał Apostoł Paweł do Kościoła w Tesalonikach. „Nie chcę byście się smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei.” Bo Chrystus i Jego zmartwychwstanie jest naszą nadzieją. Bo Bóg, który wyprowadził Jezusa z grobu śmierci, wraz z Nim wyprowadzi do życia tych, którzy umarli w Jezusie. „I w ten sposób zawsze będziemy z Panem.” Święty Paweł dodaje również: „Przeto wzajemnie się pocieszajcie tymi słowami”.

Tymi słowami chcę, chcemy my wszyscy – Kościół Boży – Was i siebie pocieszyć, Bracia Mirka w Zakonie też cierpią. Nasz brat Mirek, który umarł w Jezusie, bo żył dla Jezusa, dla Jego Ewangelii, dla Jego Miłości – choć słaby, grzeszny i niepozbawiony wad, wraz z Jezusem ma życie u Boga, gdzie nie ma już cierpienia, bólu i żałoby. Ufamy, że nikt, kto w Bogu pokłada nadzieję, nie dozna zawodu.

Dlatego w Nim chcemy, także dzisiaj podczas tej uroczystej koncelebrowanej Eucharystii, na nowo złożyć naszą nadzieję w Bogu, powtarzając słowa psalmisty: Uwolnij moje serce od smutku, wyzwól mnie od udręki (…) by nie spotkał mnie zawód, gdy uciekam się do Ciebie. (por.Ps.25)

Przejdź do góry strony